Tekst: Karolina Błaszkiewicz
Zdjęcia: filmweb.pl
Główne role powierzono stosunkowo nieznanym aktorom, Dakocie Johnson i Jamiemu Dornanowi. Reżyserią zajęła się natomiast równie niszowa Sam Taylor – Johnson. Jak to trio wypada w porównaniu do wyobraźni E L James? O niebo lepiej, chociaż tylko prawdziwi fani książki będą zachwyceni obrazem Universalu.
Po tak wielu zapowiedziach, okładkach i wywiadach można było odnieść wrażenie, że szykuje się skandalizujący film, pełen Bóg wie, czego. A tu … nic takiego nie miało miejsca. Ot, całkiem banalna historia: niedoświadczona szara myszka poznaje na pozór idealnego faceta, który okazuje się być emocjonalnie skrzywionym amatorem sado – maso. W książce jednak prowadzenie tejże historii jest banalne, momentami żenujące (przygryzanie wargi, wewnętrzna bogini, okrzyki „O święty Barnabo” czy „rozpadanie się na tysiąc kawałków”), jej bohaterowie są nudni i odcięci od rzeczywistości, a ich zachowania pozbawione sensu. Kelly Marcel, scenarzystka poradziła sobie jednak z adaptacją materiału, na tyle ile było można. Filmowa Anastasia Steele jest dzięki niej barwna, ma poczucie humoru i honor, choć chwilami niestety idzie za głosem swojej oryginalnej twórczyni. Pan Grey natomiast pokazuje niewiele – emocjonalny wrak, który nabiera kolorów wraz z rozwinięciem akcji. W początkowych scenach wydaje się niepewny, wręcz zagubiony, stąpający po kruchym lodzie. Chce się aż zapytać: Jamie Dornanie, gdzie to pożądliwe spojrzenie? Gdzie ta świerzbiąca ręka? Dlaczego panna Johnson musi pana za sobą ciągnąć? Trudno bowiem nie zauważyć, że aktorsko przyćmiła filmowego partnera – do tego stopnia, że ten mało widownię obchodzi, przynajmniej do czasu.
Na szczęście siły się wyrównują, szczególnie w scenach seksu. Te są zmysłowe, podniecające, ale nie w wulgarny sposób. Ktoś na pewno się rozczaruje, bo nie mają w sobie nic z porno, do którego próbuje się je sprowadzić.
Ana traci cnotę w sposób, o jakim się marzy, później dostaje klapsy, jest związywana i smagana pejczykiem w te najczulsze miejsca. Dakota Johnson traci rozum, przeżywa rozkosz, doskonale odgrywając emocje dziewczyny, która marząc o mężczyźnie, robi dla niego wszystko. Kiedy trzeba,drży z namiętności i strachu. Odsłania się nie tylko fizycznie i z tego powodu wbija w fotel. Tylko pan Grey z ciałem Adonisa jest zaskakująco delikatny jak na dominanta i bardziej uległy od Uległej. Idzie na kompromisy, rzuca frazesami (Ja się nie kocham. Ja się pieprzę. Ostro. Yhym) ze wzrokiem przerażonego dziecka, ale ratuje się w dobrym momencie(scena negocjacji umowy). Jeśli jednak sceny seksu tej pary miały realistycznie oddać BDSM, to raczej wywołały uśmiech politowania.
A to nie jedyny problem – scenariuszowe „ babole” wychodzą nad wyraz szybko, jest nudno, bywa absurdalnie i śmiesznie. Główni bohaterowie pochłaniają całą uwagę przez co wydają się jeszcze bardziej odrealnieni. Niewiele o nich wiadomo, a kiedy pojawiają się wielkie emocje, wszystko się kończy. Brakuje pełnowartościowego drugiego planu i akcji, brakuje ciągu przyczynowo – skutkowego. Jedynym usprawiedliwieniem jest absencja dobrego materiału źródłowego. Mówi się przecież, że z pustego i Salomon nie naleje, chociaż Kelly Marcel nalała całkiem dużo.
For Vers-24, Warsaw