Rozmawiała: Karolina Błaszkiewicz
Zdjęcia: materiały prasowe, instagram.com
Jak spełnia się Pani american dream?
To zależy, jaki kto ma dream (śmiech). Stany to przede wszystkim mój dom – tam mieszkam i tam pracuję, chociaż po ostatnim roku, który był dla mnie ciężki, zrobiłam sobie zawodową przerwę. Wierzę, że co ma być, to będzie. To wszystko łut szczęścia. Jeśli będzie mi dane robić coś większego, to super, a jeśli nie, to też fajnie, bo i tak dużo osiągnęłam. W Los Angeles jest mnóstwo wspaniałych aktorów, którym się nie udało. Spełnianie marzeń nie jest tam tak łatwe, jak się wydaje… ale trzeba próbować.
Czym jest dla Pani ten amerykański sen?
Nigdy go nie miałam. Idę swoją drogą, swoją ścieżką marzeń. Zawsze byłam przedsiębiorcza – radziłam sobie ze wszystkim. Zaczęłam żyć na własną rękę, mając 18 lat – prowadziłam sklepy i spa, byłam też modelką. Teraz moje marzenie to rodzina. Problem w tym, że jestem wybredna, mogłabym być już po 10 ślubach i mieć kilkoro dzieci, ale nie o to chodzi. Nie zakochałam się w nikim tak szaleńczo, by podjąć ten krok. Liczę wciąż na to, że ta prawdziwa miłość gdzieś tam na mnie czeka i dopiero wtedy I will settle down (ang. ustatkuję się – przy. Red.), jak to się mówi. Jestem bardzo uczuciowa, muszę mieć motylki w brzuchu, wtedy wiem, że to jest to. Nie mogłabym być z kimś dla wygody, pieniędzy, czy po to, żeby mieć dziecko.
Też a propos Program „Żony Hollywood” ma na celu pokazanie, na jakim poziomie żyje się w Stanach?
To z pewnością główny cel. Widzowie lubią podglądać nasze życie, ale jednocześnie spada na nas krytyka, że jako „poślubione Hollywood”, jesteśmy albo utrzymankami albo zarabiamy na siebie w inny, gorszący sposób. Niemożliwe przecież, żeby kobieta dawała sobie sama radę, a dokładnie tak jest w moim przypadku.
Zapomina się, że pokonały Panie długą drogę, by dojść do tego, gdzie znajdujecie się obecnie?
Pracowałam całe życie, aktorstwo nie jest jedynym moim źródłem utrzymania. Ostatnio zdawałam egzaminy na agenta nieruchomości. Każda z nas, bohaterek Żon, to inna historia, inna prawda.
Chodzi mi też o postrzeganie tego życia z negatywnej perspektywy, troszkę myślenia, że jak komuś udaje się coś osiągnąć za granicą, i występuje w takim programie, to rzeczywistość wydaje się daleka od „naszych polskich” problemów, naszej mentalności i naszej takiej polskiej zawiści.
Umówiłyśmy się z dziewczynami, że nie będziemy czytały durnych komentarzy. Opinii ludzi, którzy pewnie nic innego nie robią, tylko siedzą przed telewizorem i tę swoją złość, te negatywne emocje przelewają w Internecie, bo nic innego nie mają. Człowiek, który coś w życiu osiągnął, jest szczęśliwy, nie ma na to czasu. Z drugiej strony, mam mnóstwo fanów, z którymi jestem w kontakcie.
Czuje Pani odpowiedzialność w związku z tym, co Pani robi? Jaki wpływ wywiera na swoich odbiorców?
Oczywiście! Jest wiele osób, szczególnie kobiet, które dzięki mnie zaczęły marzyć, wierzyć, że wszystko jest możliwe. Piszą do mnie, ja odpisuję – nie zostawiam ich z boku, ciesząc się, że mogę być dla kogoś inspiracją..
Skoro o tym mówimy, wydaje się Pani bardzo świadomą siebie kobietą i zastanawiam się, jak długo zajęło Pani dojście do tego momentu w życiu, że jest Pani taką osobą, a nie inną?
Pochodzę z domu, w którym rodzice nie mieli dla mnie zbyt wiele czasu, twardo stąpali po ziemi i wciąż byli w ruchu, ale odziedziczyłam po nich przebojowość i temperament. Jeśli chodzi o duchowość, rozwinęłam ją samodzielnie. Złożyły się na to podróże, poznawanie nowych ludzi, aktorstwo, czytanie książek. Dzięki nim głębiej wchodziłam w siebie, ściągałam skorupę, stworzoną przez ten polski negatywizm, który nie pozwalał mi być sobą do końca. Miałam duszę artystyczną i czułam, że muszę znaleźć swój dom. Kiedy przeniosłam się do w Stanów, też nie było różowo. Pracowałam jako sekretarka. Wstawałam o 7, zaczynałam pracę o 8, wracałam o 18. Nie chciałam tak żyć. Ja muszę kochać to, co robię…
Pieniądze odgrywają w Pani życiu dużą rolę?
Pieniądze są fajne, bo sprawiają, że życie jest wygodne. Na pewno działam po to, by było mnie na nie stać. Kto inny zapłaci za moje rachunki? Nie mam męża, nie mam sponsora i nie chcę mieć. Jestem osobą niezależną, tego nauczyli mnie rodzice.
W młodym wieku opuściła Pani rodzinny dom, ciekawi mnie, co Panią ciągnęło do tego wielkiego świata?
To ten świat mnie przyciągnął. Nie wiem, jak to się stało. Pochodzę z małego miasta – Nysy, ale przyjechałam do Warszawy na studia i polubiłam życie w mieście. Mam też szczęście do ludzi. Myślę, że to kwestia energii – moja jest bardzo pozytywna, mam do tego wesołe usposobienie i dużo z siebie daję.
A kiedy odkryła Pani, że aktorstwo jest tym, czym chce się zajmować w życiu?
Na pewno w momencie, gdy po raz pierwszy pojawiłam się na zajęciach w Los Angeles. Chociaż nie! To zawsze było moje skryte marzenie, jako dziecko nie wierzyłam w siebie za bardzo, mama powtarzała mi, że pewnie nie dostanę się do szkoły aktorskiej, chociaż nie sprawdziła też moich możliwości. Chodziłam więc na konkursy taneczne albo aktorskie po kryjomu. Wygrywałam je, ale się do swoich zwycięstw nie przyznawałam. Po latach, w Los Angeles, zrozumiałam już, że aktorstwo to jest to. Ten zawód to moja największa pasja.
Co sprawia, że co roku setki osób kończy szkoły aktorskie, a tak niewielu udaje się zaistnieć w branży?
To kwestia szczęścia. Jest mnóstwo utalentowanych aktorów w LA, którzy nie byli jednak w odpowiednim miejscu i czasie.
W programie nie ukrywała też Pani, że w pewnym momencie ważniejsze było życie prywatne od zawodowego. Czy teraz potrafi Pani równoważyć te dwie sfery?
To wszystko zaczęło się układać w momencie, kiedy negatywne rzeczy jakoś ode mnie odeszły i dziś jestem bardziej szczęśliwa. Nie mogę mówić o całkowitej równowadze, ale jeśli chodzi o moje ciało i duszę, to powiem tak: żyję w zgodzie ze sobą.
O polskich aktorach za granicą mówi się najczęściej w negatywnym kontekście, przytacza się więcej argumentów „przeciw” ich międzynarodowym karierom. Jakie są „za”?
Jesteśmy ludźmi, takimi samymi jak inni. Kiedy pracowałam z Valem Kilmerem, Sharon Stone, Alem Pacino czy Piercem Brosnanem, uważałam się za równorzędną aktorkę i tak też byłam traktowana. Dzielimy pasję, kochamy to samo i to samo robimy.
W jakim kinie chciałaby Pani się z nimi spotykać?
W dramacie! Myślę, że wykorzystałabym wtedy swój wewnętrzny bagaż, to, co w życiu przeżyłam. Nie miałam jeszcze tego szczęścia, ale mam nadzieję, ze wkrótce to się zmieni.
Boi się Pani porażek?
Nie to, że się boję. Już nie raz poniosłam porażkę, ale podnosiłam się, otrzepywałam i próbowałam dalej. W zeszłym roku miałam gorszy okres, a zaraz po tym zrobiłam „Żony Hollywood”…
Oglądając „Żony Hollywood” można odnieść wrażenie, że hasłem wiodącym może być: Kobieta jest siłą.
Na pewno. W moim przypadku tak jest.
For Vers-24, Warsaw