Tekst: Anna Jankowska
Zdjęcia: imdb.com, thehollywoodnews.com
„Love, Rosie”
Premiera: 17 października (świat), 5 grudnia (Polska)
Reż. Christian Ditter
Produkcja: Wielka Brytania, USA
Scenariusz: Juliette Towhidi
Obsada: Lily Collins, Sam Claflin, Art. Parkinson, Norma Sheahan, Nick Lee, Suki Waterhouse
Nie każda historia miłosna przełożona na język filmu daje się przewidzieć od początku do końca. Nie każda, ale większość produkcji filmowych tego rodzaju, ma oczywiste zakończenie. Tym razem, jest trochę inaczej.
„Love, Rosie” to filmowa adaptacja wydanej w 2004 roku książki Cecelii Ahern „When Rainbows End”, która w krótkim czasie od ukazania się na rynku zyskała status bestsellera, dzięki czemu okazała się wręcz idealnym materiałem na film. Czy w pełni wykorzystano potencjał, jaki niesie ze sobą powieść Ahern?
Reżyser Christian Ditter konstruuje historię na zasadach retrospekcji życia głównej bohaterki, Rosie (Lily Collins). Zaczyna się więc od przemówienia w trakcie przyjęcia weselnego pewnego młodego mężczyzny, przyjaciela z dzieciństwa dziewczyny, Alexa (Sam Claflin, znany między innymi z drugoplanowej roli w „Igrzyskach śmierci. W pierścieniu ognia”). Słowa Rose wyrażają radość, między słowami wyczuwamy jednak uczucie, które nic wspólnego z radością nie łączy.
Spoglądając w stronę młodzieńczych lat głównej bohaterki zdajemy sobie sprawę, że ślub w którym uczestniczyła na początku filmu, to wydarzenie, do którego doszło w wyniku kolejnych nieporozumień, niedopowiedzeń, błędów własnych i tych nie zależnych od niej samej i od Alexa. Ich losy powiązane były ze sobą od samego początku. Wspólne dzieciństwo, zwierzenia z najskrytszych tajemnic, chwile radości i smutku. Brzmi jak definicja realnej przyjaźni, bo tak należy nazwać to, co połączyło dwoje bliskich sobie ludzi. Poza tą więzią łączył ich też związek, którego diagnoza oznacza jedyne w swoim rodzaju uczucie: miłość.
Losy Rosie pozbawiają (na tyle, ile to możliwe) złudzeń niejedną młodą matkę, dla której przedwczesna i nieplanowa ciąża oznacza kres szczęścia, oraz dają nam do zrozumienia, że nigdy nie jest zbyt późno, by owo szczęście stało się naszą własnością.
Widzowie poszukujący wrażeń, które zapewnia tzw. ambitne kino, nie odnajdą ich w „Love, Rosie”, ale też nie będą mieli ku temu okazji, ponieważ na filmy z rodzaju „uroczych komedii romantycznych” idzie się w zupełnie innym celu. Jeśli jednak nie szukamy ani wzniosłych wrażeń, ani zbyt banalnych historii, produkcja Christiana Dittera okaże się materiałem umieszczonym w przestrzeni „poprawności” gatunku filmowego, jakim jest komedia romantyczna. Lily Collins w roli głównej, znana modelka – celebrytka Suki Waterhouse, oraz zupełnie nieoczywista fabuła filmu to tylko nieliczne z oczywistych zalet tej brytyjsko – amerykańskiej produkcji. Pozostałe, według uznania, odnajdziecie sami.
For Vers-24, Warsaw