Świat wstrzymał oddech i zamarł, a NAGO trafiło w samo centrum potrzeb zaszytych w domach ludzi poszukujących komfortu w niewygodnej sytuacji. Świetna komunikacja wizualna, wysoka jakość produktów, przejrzystość i uniwersalność, nienaganna organizacja pracy – to wszystko przykuło moją uwagę i zachęciło do podpytania założycielkę, Julię Turewicz, o kulisy tworzenia i utrzymania marki w czasach kryzysu. Spotkałyśmy się w biurze NAGO, ukrytym w zieleni Saskiej Kępy.
Kto tworzy nago?
Założycielami jestem ja oraz mój wspólnik, Jasiek Stasz. Pracuje z nami ponad 10 osób. Na dole w biurze siedzi cały zespół projektowy, 4 dziewczyny, a piętro wyżej mamy obsługę klienta, kolejne 3 dziewczyny i księgową, a na samej górze również damska reprezentacja opieki nad stroną internetową, sesjami, social mediami i tworzeniem contentu.
To niemała ekipa!
Tak, jest wesoło i też nie jest na tyle duża, abyśmy nie mogli zostawać w bliskich relacjach. W naszej współpracy nie ma struktury i zależności, jest dynamicznie, elastycznie. Wiem, że przy firmach rzędu 2–3 osoby bywa hermatycznie, ciężko o jasny podział obowiązków.
Swoją karierę w modzie zaczęłaś od pracy w SHOWROOMIE, platformie online. Czego głównie Cię to nauczyło?
W shwrm.pl byłam od samego początku, zajmowałam się całą strategią sprzedaży i dostarczaniem produktów. A potem byłam odpowiedzialna za cały biznes Showroomu od A do Z, nie osobiście, ale wraz ze współpracownikami. Nauczyło mnie to dużo o całej branży fashion, nie tylko o polskim rynku albo o polskich markach – jak działają, co im stoi na przeszkodzie do rozwoju. Widzieliśmy i sukcesy i spektakularne porażki marek, które miały super PR, a potem się nie udało i odwrotnie. Mieliśmy z Jaśkiem możliwość wejścia w współpracę z zagranicznymi projektantami, a także otwarcia Showroomu na niemiecki rynek i sprzedaży polskich marek w Unii Europejskiej. To podpowiedziało nam co się sprawdza, co warto przenieść na polski rynek, jakie wymagania mają klienci z zachodu (Niemcy jak wiemy są bardzo wymagający). Nauczyliśmy się ogólnie szerokiego spojrzenia na branżę, od podszewki poznaliśmy proces powstawania produktu w kraju czy zagranicą, zarówno slow jak i fast fashion, zauważyliśmy co się sprzedaje, co nie, jak podejść do tego PR-owo, o czym mówić, o czym dziennikarze chcą słuchać. Z takich refleksji powstało NAGO. Ja osobiście zauważyłam coś, co podskórnie już wcześniej czułam, a mianowicie że najważniejsze jest to z kim pracujesz, jakimi ludźmi się otaczasz, czy możesz na nich liczyć w budowaniu zespołu, atmosfery. Staramy się więc zatrudniać ludzi którym możemy ufać, z którymi dobrze nam się pracuje, którzy nas inspirują, a w niektórych dziedzinach wiedzą więcej od nas, aby uczyć się od nich. Chodź brzmi to górnolotnie, to jest rzeczywiście ważna lekcja.
Strona Nago wygląda międzynarodowo, macie świetny język komunikacji a strona wizualna cieszy oko estetyką. Skąd wypływa ten minimalizm, czystość, świeżość?
Staraliśmy się od początku myśleć o NAGO jako marce zrównoważonej i odpowiedzialnej, już od momentu projektowania ubrań, wybierania materiałów i całej estetyki. Chcieliśmy pójść w kierunku czegoś uniwersalnego, choć wciąż ciekawego, modowego i odnaleźliśmy to w minimalizmie. Zależało nam, aby te rzeczy mogły się komponować z innymi, które nasi klienci posiadają. Musiała być czystość i estetyka prezentacji, aby widzieć sam ciuch i to co w nim jest najważniejsze – jak jest wykonany, z jakiego materiału. Prezentujemy je więc bez ozdobników, aby skupić się na samym ubraniu. Jestem nam blisko osobiście do takiej estetyki.
Gdy wybieramy modeli, pokazujemy dziewczyny takie, jakie są – ładne i kobiece bez zbędnych poprawek, makijażu. Nasze sesje nie są retuszowane, poza ewentualnie brudną podłogą (śmiech). Ciuchy i dziewczyny nie są jednak korygowane, mają praktycznie zerowy makijaż. Staramy się też dobierać, co się okazało w Polsce trudne, dziewczyny o różnych sylwetkach. Agencje mainstreamowe nie są zainteresowane reprezentowaniem dziewczyn nie wpisujących się w kanon modelki wybiegowej, stereotypowo pokazującej ubrania. To dla nas często wyzwanie i frustracja przy naszych sesjach, kiedy szukamy kogoś kto nie nosi rozmiaru XXXS i ma 180 cm wzrostu, jak to bywa w tym ścisłym schemacie. Jest to dla mnie dużym zaskoczeniem, myślałam, że jest to światowy i oczywisty trend. Dziewczyny są przeróżne i chciałyby oglądać ubrania na różnych sylwetkach, chcą widzieć jak to może wyglądać na nich, bo wiadomo, że wszystko wygląda super na kimś, kto jest bardzo wysoki i szczupły.
Jak jest z dostępnością tkanin i dodatków, jak guziki z kokosa czy suwaki z recyklingu? Wszystko to sprowadzacie?
Większość rzeczy sprowadzamy. Byłoby wygodnie mieć wszystko w Polsce i pod ręką, ale nie znaleźliśmy zadowalającej nas jakości tutaj. Większość naszych dzianin jest z Turcji, część z Portugalii, czy Włoch. Zależało nam na tym, żeby tkaniny były nie tylko ekologiczne na „piękne oczy”, bo w Polsce spotykamy się z takimi sytuacjami, kiedy chcę sprawdzić certyfikaty i dostaję wymówki rodem ze szkoły, np. że pies zjadł (śmiech). A w Turcji, o tyle było to trudniejsze szczególnie na początku, że musieliśmy zamawiać odpowiednie ilości, ale dało nam to możliwości produkcji kolorów takich jak chcemy, tylko pod siebie, czego w Polsce nie moglibyśmy zrobić. Z kolei nasz dostawca już nie jest osiągalny dla wszystkich polskich marek, więc mamy poczucie, że te materiały są wyjątkowe. Jesteśmy właśnie w trakcie szykowania się do jesiennych dropów, więc pracujemy nad nowymi jakościami. Są to jakości, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Zamawiamy bawełny z certyfikatami GOTS i OECO-TEX, które potwierdzają, że wszystko było robione przy jak najmniejszym zużyciu wody, w zamkniętymi obiegu, farbowanie jest ekologiczne, same fabryki są zasilane w dużej części z energii odnawialnej, a ludzie tam pracujący mają dobre warunki. Wszystko to wiemy i mamy potwierdzone przez certyfikaty, które są odnawiane regularnie i przez niezależnych audytorów. Szyjemy niedaleko Warszawy, aby mieć częsty kontakt ze szwalnią. Dodatki też sprowadzamy, np. suwaki metalowe i z recyklingowanego plastiku mamy z Norwegii, a część już jest dostępna w Polsce. Guziki kokosowe, czy sznurki kupujemy też tutaj. Jest to mozolny, długi proces poszukiwania, ale teraz po dwóch latach widzimy, że coraz więcej w Polsce jest pośredników i hurtowni, które oferują ekologiczne rozwiązania. A gdy zaczynaliśmy słyszeliśmy tylko „Nie, nie nie. Po co ja mam to sprowadzać? Nie opłaca mi się, nikt tego więcej nie kupi, co ja z tym zrobię?”. Zmiany i szerszy wybór bardzo nas cieszą.
Jak w takim razie poradziliście sobie z pandemią, będąc zależnym od zagranicznego dostawcy?
Oczywiście mieliśmy sporo problemów przez COVID, Turcja już dwa razy miała kompletny lockdown i nie pracowała kompletnie, więc opóźniało to transport materiałów. Musieliśmy ze 4 razy przeprojektowywać nasze letnie dropy, pod kątem tego co będzie dostępne no i pod nową rzeczywistość. Wiele sytuacji jak imprezy, festiwale, czy wesela się nie będą odbywać lub będą z ograniczeniami, więc zupełnie inaczej myśleliśmy o tym, co będzie ludziom potrzebne.
Trochę przeczucia, a trochę szczęścia spowodowało, że parę tygodni przed pandemią stworzyliśmy linię athleasure, w której mamy legginsy, topy, bikery, bluzy do ćwiczenia, leżenia na kanapie, chodzenia po domu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, super się to złożyło i przyjęło, więc udało nam się ten czas przetrwać i gdybyśmy nie mieli tych produktów, to byłoby nam ciężko. Udało nam się zareagować na te potrzeby ludzi, którzy zostali zmuszeni do spędzania dużo czasu w domu. Kupiło nam to czas, aby przygotować się z nowymi projektami się na nadchodzący czas. Po nastrojach klientów widać, że chcą wychodzić, wrócić do normalności i sukienka też się przyda, nie tylko dres (śmiech).
Były oczywiście pokusy, którym pewnie niektórzy w branży się poddali, aby zainwestować w materiały, które nie odpowiadają do końca naszym standardom, szukać półśrodków i mieć wszystko na szybko. Ale wstrzymaliśmy oddech i byliśmy zestresowani, ale na szczęście udało się.
Wasza transparentność jest fantastyczna. Wszyscy mogą się dowiedzieć, czym są te certyfikaty ekologiczne, czy też jak powstają Wasze ubrania. Czy Polacy rzeczywiście doceniają ile wkładacie w to pracy oraz w dobrej jakości produkt fair trade i ekologiczny?
Na pewno na zachodzie są dużo większe oczekiwania, klientki zadają zupełnie inne pytania, bardziej nas sprawdzają. Ale tak jak wszystko pewnie i to do nas przyjdzie. „Afera metkowa” ostatnich dni pokazała, że ludziom zależy na tym, aby ich ubrania były produkowane w Polsce. Rozumiem ich rozgoryczenie, że poczuli się oszukani. Widać więc, ze sprawdzają te informacje i są gotowi zapłacić więcej, by mieć pewność, że produkt powstaje w odpowiednich warunkach. Tu też jest wiele mitów – w Polsce to nie znaczy „w super szwalni”, bo tu też mamy czasem złe warunki, choć nie tak jak w Bangladeszu czy Chinach. Z drugiej strony w Afryce czy Azji też są świetne szwalnie. W Chinach można kupić najgorsze rzeczy, ale też i najnowocześniejsze materiały.
Robimy wszystko, żeby zdobyć zaufanie klienta. W dzisiejszych czasach nie ma czasu na to, by sprawdzać za każdym razem metki, materiały, skąd pochodzi każdy produkt. Chcielibyśmy być firmą, która zrobi to za klientów, a klienci raz sprawdzą nas i będą wiedzieć, że mogą nam zaufać i swobodnie wracać do nas. Nie chcielibyśmy iść na skróty i ich zawieźć. Gdy klient raz się zawiedzie, to ciężko odbudować jego zaufanie. Gramy otwarcie w karty i tak w zbliżającym się dropie mamy dwie takie sytuacje, gdzie skorzystaliśmy z tkanin odkupionych od szwalni. Ich poprzedni klienci nie wywiązali się z umów i my wykorzystaliśmy pozostawione po nich resztki materiałów. Są bez certyfikatów, ale jest to w duchu zero waste i wspiera szwalnię, z którą współpracujemy i z tej współpracy jesteśmy bardzo zadowoleni. We wszystkich produktach będzie to opisane na stronie, to nie jest żadna tajemnica i zrozumiem, jeśli ktoś nie chce się zdecydować na taki materiał, bo chce mieć bawełnę certyfikatem, ze względu na uczulenie czy poglądy. Dajemy ten świadomy wybór wszystkim klientom.
Wasze ubrania są głównie skierowane do kobiet, choć w ostatniej kampanii pojawiają się unisexowe i męskie twarze.
Tak, dla kobiet produkuje się dużo więcej. Nam jest też łatwiej, bo projektowaniem głównie zajmują się dziewczyny. W kolejnych dropach, szczególnie na jesieni, wprowadzimy rzeczy unisexowe i dla chłopaków. W tym momencie są to tylko t‑shirty i bluzy. To był taki test i mieliśmy fajny odbiór. Kupują mężczyźni, ale i dziewczyny dla swoich kolegów, braci, mężów, partnerów, synów.
Czy faceci wciąż kupują mniej świadomie niż kobiety?
Myślę, że kupują świadomie, ale inaczej. Przywiązują uwagę do jakości materiału, czy ubranie starcza na dłużej, chcą w większości powtarzalności, kupują to, co im się spodobało wcześniej. Dlatego nowinki są ok w niewielkiej ilości, ale podstawa jest ta sama od lat, więc szukają miejsc, gdzie mogą wrócić po ten sam t‑shirt, ale na przykład w innych kolorach. I też, gdy coś kupią to używają tego dłużej, pytają o to jak coś jest odszyte, ile prań przetrwa. Faceci też kupują z poszanowaniem dla ludzi i dla Ziemi. Dziewczyny zaś częściej kupują emocjonalnie.
Czy też masz wrażenie, że zaczęliśmy nosić częściej basicowe, wygodne ubrania przez to, że świat pędzi i to jedyny sposób, żeby wrzucić na luz?
Przyszła refleksja nad zwolnieniem tempa. Coraz częściej rozważamy noszenie czegoś częściej, skoro się sprawdza. Szkoda czasu i miejsca w szafie. Osobiście staram się redukować ilość ubrań i ciągle mam ich za dużo, a okazuje się, że chodzę w kilkunastu na krzyż, bo najbardziej je lubię, są najwygodniejsze. Kiedyś myślałam, że trzeba częściej zmieniać ubrania, żeby nie być nudnym, teraz tak tego nie oceniam. Wyluzowaliśmy i to jest fajne i zdrowe.
Widać to nawet np. po ostatnich galach oskarowych, kiedyś było nie do pomyślenia, aby założyć tą samą sukienkę drugi raz, to była największa wpadka, teraz gdy jakaś gwiazda założy kreację sprzed lat, to wszyscy się o tym rozpisują.
Jeśli chodzi o Polskę, nacieszyliśmy się już wolnością wyboru i dostępem. W latach 80-tych tego wyboru nie było prawie w ogóle, w 90-tych się zwiększał, ale ceny nie były przystępne. A my dorastaliśmy w świecie, gdzie mogliśmy przebierać w tanich ubraniach, mieć sukienkę na każdą okazję, bo nie był to duży wydatek. W świadomości osób, które się urodziły po 2000 roku sieciówki były od zawsze, więc patrzą na nie inaczej. Młodzi ludzie myślą bardziej radykalnie i emocjonalnie nie tylko o tym co jest wygodne, ale też co będzie inwestycją w przyszłość, naturę, środowisko.
Kolejny wątek to zmiana perspektywy związana z posiadaniem dzieci. Widzę po sobie, że zmienia się sposób myślenia, gdy sami mamy dzieci. Do tej pory myślałam kilka-kilkanaście lat w przód, a teraz myślisz „ok, może mnie osobiście to nie będzie dotyczyć, ale chciałabym, żeby moje dziecko też mogło pójść na spacer do lasu czy pojechać nad morze, oddychać świeżym powietrzem i nie potykać się o śmieci, albo zobaczyć delfina na wolności, dziką małpę, czy w polskich realiach sarenkę czy jelenia”. Gdy po urodzeniu dziecka okazało się, że co drugi dzień nie możemy wyjść z nim na spacer, bo jakość powietrza po prostu jest realnie szkodliwa dla niego, byłam przerażona. To daje dużo refleksji nad tym, po co nam ta kolejna rzecz i za jaką cenę?
Sama ta pandemia teraz była dla nas weryfikacją, co tak naprawdę nosimy, w czym się dobrze czujemy.
Tak, bo okazuje się, że masz 3 pary jeasnów, które przez cały ten czas leżą, bo jak jesteś w domu to przecież nawet, gdy pracujesz nie będziesz ich nosić. Fajnie jest założyć raz na jakiś czas coś, w czym czujemy się atrakcyjniejsi, ale to są rzeczywiście sporadyczne sytuacje, a najlepiej czujemy się w dresach, piżamie czy ulubionej rozciągniętej bluzie. I tak Twoi bliscy Cię w niej widzą, więc przyzwyczajasz się do tego. Ja praktycznie się nie maluję i jak mam pomalować rzęsy, to widzę ile to zajmuje czasu, kiedy ktoś to robi codziennie. To już wolę pospać, co jest deficytowym towarem przy dziecku (śmiech). Także jakbym miała wybierać to wolę odespać, a i tak pewnie lepiej się wtedy wygląda niż z warstwami makijażu na twarzy. Jestem więc ciekawa jak rynek kosmetyczny na to wszystko zareagował, pewnie lepiej się sprzedaje teraz domowe spa, kosmetyki pielęgnacyjne niż kolorowe.
Teraz sukces marek będzie polegał na dostosowaniu się do zaistniałych wydarzeń.
Tak, szczególnie, że sytuacja z COVID była nie do przewidzenia. My nie jesteśmy w tak złej sytuacji. Wiele branż z dnia na dzień przestała chwilowo istnieć, np. rozrywkowa. Wszystko powoli zaczyna działać, a oni wciąż nie wiedzą kiedy ich rzeczywistość wróci do normy – za rok czy za pół… Rozmawiamy o konfliktach militarnych, o kryzysach ekonomicznych, ale nikomu nie przyszło do głowy, że coś takiego jak mutacja wirusa sparaliżuje praktycznie cały świat. Nie ma miejsca, gdzie jest lepiej, do którego uciekniesz, tylko musisz po prostu siedzieć w domu. Na pewno trzeba będzie się przygotować na takie życie, by łatwo dostosowywać się do zmian.
Trzymam zatem kciuki za Wasze dalsze sukcesy w nieustannie zmieniającym się świecie. Dziękuję Ci bardzo za rozmowę, Julia.
Zdjęcia i tekst: Nat Kontraktewicz