Tekst: Karolina Błaszkiewicz
Zdjęcia: filmweb.pl
Stephen Hawking to postać, której nie trzeba przedstawić. Wybitny fizyk swoimi odkryciami zmienił oblicze nauki i na dobre zapisał się na jej kartach. Podziwiany za wielki umysł i wielką siłę woli wobec przeciwieństw losu. W młodym wieku jego życie wywróciło się do góry nogami z powodu ALS, czyli stwardnienia zanikowego bocznego. Miał przed sobą dwa lata… Wchodząca do kin „Teoria Wszystkiego” pokazuje, że człowiek jest mocny – cokolwiek by go nie spotkało – jeśli wierzy i kocha.
Młody Hawking, doktorant Uniwersytetu w Cambridge, stoi przed wyborem przedmiotu swojej pracy naukowej. Niespecjalnie jednak traktuje ten wybór jako priorytet, żyje z dnia na dzień, wyciskając każdy jak cytrynę. Swój czas poświęca życiu towarzyskiemu i rozciąga go do granic, ale nie przeszkadza mu to w byciu najlepszym studentem. Wyjątkowo błyskotliwym, ponad przeciętnie inteligentnym, którego nie wszyscy jednak traktują do końca poważnie.
Podczas jednej z licznych prywatek, których jest stałym bywalcem, poznaje dziewczynę marzeń – Jane Wilde. Uczelniana koleżanka, z równoległego wydziału iberystyki, spędza cały wieczór w towarzystwie Stephena. On tłumaczy jej zawiłości kosmicznych układów, ona opowiada mu o pasji do hiszpańskiej literatury. Nie kończy się na jednym spotkaniu. Wzajemne zauroczenie rośnie i spokojnie przeradza się w coś głębszego, kiedy na Hawkinga spada wyrok. Dotychczas pełen energii chłopak traci kontrolę nad ciałem, a z każdym upadkiem, poczucie bezpieczeństwa. Jane postanawia stać przy jego boku, chociaż nie wie, ile będzie ją to kosztować. Zostaje jednak w imię miłości. Z jej ust padają słowa: Może nie wyglądam na najsilniejszą osobę, ale kocham go. I on mnie też kocha. Pokonamy tę chorobę razem. Rzeczywiście, Jane jest partnerką idealną, związuje się z fizykiem na dobre i złe. Ich miłość to siła, która pokonuje każdą barierę, wymuszając na obojgu kolejny oddech, kolejny krok.
Stephen dzięki uczuciu i wsparciu żony kończy doktorat, tworzy słynne teorie, by wreszcie napisać „Małą historię czasu”. Film to jednak nie lukrowana bajka z happy endem. Widz jest świadkiem dojrzewania zakochanych w sobie ludzi i powolnego rozpadu ich związku. Nie obędzie się więc bez emocjonalnych turbulencji po drodze, cierpienia, rosnącego, niewypowiedzianego żalu. Z drugiej strony, historia Hawkingów pokrzepia, dając jakąś nadzieję, łzy radości i autentycznego smutku. Pokazuje Hawkinga w zupełnie nowym świetle, jako człowieka, który popełnia błędy, rani i jest raniony, a mimo to, nadal się uśmiecha. Dopóki jest życie, dopóty jest nadzieja – mówi.
„Teoria Wszystkiego” jest filmem doskonałym i duża w tym zasługa obsady. Eddie Redmayne wszedł na aktorskie szczyty, wcielając się w żyjącą postać. I to nie tylko fizycznie, chociaż fizyczność robi wrażenie. Brytyjski aktor nie grał, po prostu był Hawkingiem. Jego ekranowe cierpienie współodczuwa się, a nie wyłącznie ogląda i przyjmuje. Scena, w której zmuszony jest przez Jane do zagrania w krykieta, doskonale to oddaje – płacze się razem z nią, patrząc jak Eddie / Stephen potyka się o własne nogi, jakby próbował przeskoczyć siebie samego. Wybitna rola zdecydowanie godna Złotego Globa i prawdopodobnie również Oscara. Felicity Jones w niczym mu nie ustępuje. Przemiana, jaką przechodzi, jest jednocześnie niebywale subtelna i mocna. Trudno oderwać od niej wzrok, chociaż budzi niejednoznaczne emocje. Wielkie brawa dla obojga.
A Was, drodzy czytelnicy, po więcej zapraszamy do kina! Premiera 30 stycznia.
For Vers-24, Warsaw