Roboty Ręczne to rodzinna marka, która powstała z miłości do tradycyjnego rzemiosła oraz zamiłowania do ponadczasowego wzornictwa. Projektantką marki jest Marta Iwanina-Kochańska, absolwentka ASP w Warszawie, studentka ASP w Krakowie oraz Design Insitute w Lahti, stażystka w studio projektowym Toma Dixona w Londynie. W rozmowie z Vers-24 Marta opowiada, jak własna firma stała się przepustką do spełnienia marzeń oraz wprowadza nas w wyjątkowy świat swoich projektów.
Mój dzień zaczynam zawsze od: ciepłego śniadania.
Najbardziej w ciągu dnia lubię: przerwy na przytulanie z mężem, córką, kotem.
Podróż mojego życia: studia w Finalndii.
W ludziach cenię najbardziej: szczerość i wysoką kulturę osobistą.
Żyję w harmonii, gdy: jestem uczciwa wobec siebie i innych.
Film, który mnie inspiruje to: Twin Peaks.
Współczesna ikona stylu to: kobieta ponadczasowa, kulturalna, pewna siebie, a przy tym skromna i inteligentna.
Chwila, której nigdy nie zapomnę: moment urodzenia mojej córki.
Praca jest dla mnie: przyjemnością.
Moja rodzina jest dla mnie: wszystkim.
Książki czy magazyny? Ostatnio najczęściej czytam (Marysi) książki dla dzieci. 🙂
Niezbędne w mojej szafie są: swetry. Dużo swetrów.
Ulubione perfumy : ostatnio unisex, kompozycje oparte na feromonach.
Jestem najbardziej dumna z: bycia mamą mojej półtorarocznej Marysi.
Cofnijmy się do początków marki. Skąd wziął się pomysł na Roboty Ręczne?
Od dziecka Babcia ubierała mnie w wełniane akcesoria, później z nieco większą świadomością chodziłam w dzianinach robionych przez Mamę, aż na studiach sama zaczęłam o nie prosić. Znajomi również byli nimi zachwyceni, więc doszłyśmy do wniosku, że trzeba założyć biznes. To było w czasach, gdy jeszcze studiowałam w Finlandii. Na odległość wykonywałam pierwsze zdjęcia, projekt logo i strony. To był fantastyczny czas. Czułam wtedy, że marzenia się spełniają. I proszę uwierzyć, że ja nadal żyję tymi marzeniami, realizując je niemal codziennie i wysyłając w świat.
Jak wyglądały Wasze pierwsze kroki w branży mody?
Trudno powiedzieć, kiedy do niej weszliśmy. Najpierw były to publikacje w zagranicznych mediach (Nylon, Highsnobette, The Daily New York). Później Julia Kuczyńska (Maffashion), czy Jennifer Grace (The Native Fox), pokazały się w naszych projektach. Równocześnie zaproszono nas na najważniejsze wówczas targi mody w Europie, czyli Bread & Butter w Berlinie. Wszystko stało się dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności, które dały nam szansę, aby coraz więcej osób zarażać naszą pasją.
Gdybyście mieli wymienić najważniejsze zmiany, które zaszły zarówno w marce, jak i w Was przez lata na rynku, co by to było?
Odpowiem przewrotnie, bo byłby to brak zmian. Od 8 lat rozkochujemy ludzi w wełnie i zmiany jakie zachodzą, są nie w nas, a w naszych odbiorcach – przybywa nam stałych klientów, co znaczy, że coraz więcej osób docenia nasza pracę i unikatowość projektów. Utwierdzamy się w przekonaniu, że można tworzyć ponad sezonami, że moda na rękodzieło może wykroczyć ponad ramy czasu i przemijające trendy i łączyć pokolenia.
Kto jest klientem Waszej marki? Komu dedykujecie swoje projekty?
Nie powiem, że kobieta, bo robimy produkty dla mężczyzn i dzieci. Jednak praktyczny brak zwrotów bezpośrednich zamówień przez nas realizowanych dodaje mi śmiałości, aby stwierdzić, że nasz klient jest świadomy swoich potrzeb i spragniony wysokiej jakości. To osoba zmęczona jednorazowym konsumpcjonizmem, szukająca unikatowych i spersonalizowanych produktów. I to jest naprawdę super, że takich osób nieustannie przybywa.
Latem tego roku do Waszej oferty dołączyły także niezwykle modne, wiklinowe kosze, które od razu stały się hitem. Czy uważacie, że trend ten przetrwa dłużej niż jeden sezon?
Pewnie!
Wiemy, że wszystkie Wasze projekty wykonywanie są ręcznie. Ile trwa produkcja pojedynczego ubrania?
Od 7 do 21 dni roboczych – jesteśmy naprawdę precyzyjni, skupieni na detalach i indywidualnych potrzebach klientów.
Oferujecie także możliwość szycia na miarę. Czy dużo osób korzysta u Was z tej opcji? Jakie pomysły najczęściej mają Wasze klientki?
Głównie wykonujemy zamówienia na miarę. Nie są to żadne szaleństwa, a raczej personalizowanie naszych projektów. Większość zupełnie nowych realizacji opiera się na bazowych modelach.
Głównym problemem niezależnych marek jest nierówna walka z sieciówkami i wielkimi koncernami odzieżowymi. Czy macie skuteczny przepis na utrzymanie się na rynku?
Nie czuję, żeby duże koncerny były dla nas konkurencją. Podobnie jak krawiec szyjący garnitury, my wykonujemy jednostkowe realizacje – wyjątkowe, omówione przy kawie z ciastkiem, okraszone miłą wymianą pomysłów, nigdy w pośpiechu, zawsze w przyjemnej atmosferze – nawet jeśli możemy porozumieć się jedynie mailowo, bo spora część naszych klientów nie mieszka w Polsce. To chyba moja recepta – bycie autentycznym, uczciwym oraz dbanie o innych.
Gdzie widzicie swoją marką za 5 lat?
Wszędzie! Oby było jej jak najwięcej.
I na koniec – czego możemy Wam życzyć?
Tego, żeby nie zabrakło nam pokory i konsekwencji.
Tekst: Martyna Urbańska
Zdjęcia: Laura Osakowicz