Tekst: Karolina Błaszkiewicz
Zdjęcia: vogue.com, peter.lindbergh.free.fr
Lindbergh przyszedł na świat w polskim Lesznie pod koniec 1944 roku. Miasto włączono do Niemiec – przyszły artysta dzieciństwo spędził więc po drugiej stronie, a dokładnie w Duisburgu. Życie między polami wujka i leżącymi o krok fabrykami miało znaczący wpływ na jego późniejszą twórczość. Pierwszą fascynacją nie był jednak kontrast natura – cywilizacja, ale … Vincent van Gogh. Młody Lindbergh wyjechał do Arles, podobnie jak idol i spędził tam kilka miesięcy. Kolejnymi przystankami w dwuletniej podróży były Hiszpania i Maroko, a powrót do Niemiec stał się rzeczywistym początkiem przygody z malarstwem. Studia w College of Art pozwoliły Peterowi na rozwój oraz pierwszy, poważny sukces: otwarcie wystawy w lokalnej galerii sztuki. Okazało się jednak, że na tym kończy się naśladownictwo van Gogha, który przegrywa z fotografią i to na dobre. Pałeczkę po eks-idolu przejmuje Hans Lux, zatrudniający w 1971 roku przyszłą gwiazdę na stanowisku asystenta. Siedem lat później Lindbergh ląduje w Paryżu, praktycznie od razu dostając zlecenia od Vogue’a. Robi zdjęcia dla edycji brytyjskiej, francuskiej, niemieckiej i amerykańskiej. Następne są The New Yorker, Allure, Rolling Stone oraz Vanity Fair. Główną inspiracją staje się rodzime kino i scena artystyczna lat 20-tych, stąd najbardziej charakterystyczne czarno-białe obrazy.
Zachwyca się nimi Anna Wintour, obejmująca w tym czasie fotel naczelnej biblii mody. Jej aspiracje by zrewolucjonizować gazetę zostają zaspokojone przez fotografa, który robi pierwszą, dziś kultową już okładkę (listopad 1988). Pozuje mu izraelska modelka, Michaela Bercu, mająca na sobie żakiet od Christiana Lacroix, zestawiony ze spranymi jeansami Guessa. Idea przeniesienia „wysokiej mody” do świata, gdzie na co dzień nie ma ona racji bytu, okazała się strzałem w dziesiątkę. Wintour i Lindbergh są na ustach wszystkich. Jeszcze głośniej robi się w styczniu 1990 roku, kiedy powstaje ikoniczna sesja, również dla Vogue, z udziałem wschodzących gwiazd wybiegu: Evangelista, Campbell, Patitz, Crawford, Turlington. Po publikacji ich życie wywraca się do góry nogami, Lindbergh zaś wchodzi wtedy do panteonu mistrzów obiektywu.
Można pomyśleć, że po tak ogromnym sukcesie, spocznie na laurach, ale to niemożliwe przy takiej pasji. Próbuje prześcignąć samego siebie: portretuje m.in. Micka Jaggera, Johna Malkovicha, Catherine Deneuve, Tinę Turner, wydaje książkę 10 Women by Peter Lindbergh, składającą się ze zdjęć topowych modelek (sprzedało się ponad 100 tysięcy kopii – przyp. red.). Dwukrotnie pracuje nad kalendarzem Pirelli, najpierw w 1996 roku, później w 2002. Ostatni, do którego po raz pierwszy zaproszono aktorki, nazwano największym jak dotąd wyzwaniem.
Niemieckiego fotografa zajmuje też organizacja licznych wystaw na całym świecie, poczynając od londyńskiej Shots of Style w Muzeum Wiktorii i Alberta czy paryski debiut (1986) z inicjatywy Comme des Garcons, przez tokijską imprezę (Bunkamura Gallery), kończąc na ostatniej, otwartej niedawno w Gagosian Gallery. Na jego projekty składają się też te objazdowe, jak choćby Peter Lindbergh: Images of Women, której trasa obejmowała Berlin, Rzym, Milan, Wiedeń i Moskwa. Szczególne znaczenie ma ostatnie miasto, gdzie zaprosiła go Irina Antonova z Pushkin Museum of Fine Arts, czyniąc go pierwszym wystawionym tam fotografem. Pierwszeństwo jest zresztą cechą rozpoznawczą artysty, która ujawniła się oczywiście przy współpracy z Wintour. Oboje zmienili oblicze mody, w wypadku Niemca polegało to na “opowiadaniu” edytoriali. Zdjęciowa narracja nadała traktowanemu dotąd z lekkim pobłażaniem przemysłowi zupełnie inny, głębszy wymiar. Modelki przestały być wyłącznie żywymi manekinami, bo dostrzegł coś więcej: siłę kobiecości. Potrafi ją uchwycić, dosłownie otwierając oczy (i głowę) innym.
O wielkości Lindbergha świadczy zmysł obserwacji, czytaj: zgranie odpowiedniego momentu z odpowiednią modelką. Emocjonalność i szczerość są wisienką na torcie. W efekcie podaje mieszankę, której niełatwo się oprzeć – bez względu na to częścią, jakiego świata się staje. Filmy dokumentalne, doceniane przez krytyków (długi metraż Models – The Film, trzyminutowy Inner Voice o aktorstwie, Pina Bausch – Der Fensterputzer), nagradzane na międzynarodowych festiwalach (Toronto, Tribeca) nie stoją na kontrze do jego fotografii. Wybrane formy artystycznego wyrazu przedstawiają rodzaj takiego piękna, które nie potrzebuje żadnych dodatków. Jedyne, co pozostaje, to patrzeć.
For Vers-24, Warsaw