Rozmawiała: Anna Jankowska
Zdjęcia: Vers-24
W samym sercu Warszawy, na tyłach ulicy Nowy Świat, znajduje się Wrzenie Świata – kawiarnio-księgarnia, która łączy miłośników kawy i dobrej literatury non-fiction. Jej założycielami są wybitni polscy reportażyści: Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman oraz Paweł Goźliński. O idei towarzyszącej założeniu tego miejsca oraz o pasji do życia bez fikcji, rozmawiamy z Mariuszem Szczygłem.
Wrzenie Świata od początku swojego istnienia było miejscem, w którym książki czyta się popijając kawę lub wino?
Wrzenie powstało pięć lat temu – we wrześniu 2010 roku. Kiedyś wpadłem na taki pomysł, że chciałbym mieć wszystkie książki reporterskie, jakie wyszły w Polsce, oraz polskich autorów za granicą. Później zdałem sobie sprawę, że mam już tyle książek w domu, że wszystkie na pewno by się nie zmieściły. Pomyślałem więc, że warto byłoby stworzyć jakiś instytut, czytelnię, w której byłyby one wszystkie dostępne. Powiedziałem o tym koledze – Pawłowi Goźlińskiemu – ówczesnemu szefowi „Dużego Formatu” w Gazecie Wyborczej, a później Wojtkowi Tochmanowi, który zapytał nas o to, kto za to wszystko zapłaci. Nie wiedzieliśmy. Powstał więc pomysł miejsca, które by na siebie zarobiło. Najpierw – książki – pomyśleliśmy. No ale księgarnie dziś bardzo często nie wychodzą nawet zero. Stwierdziliśmy, że musimy do książek dodać kawę, a jeśli kawę, to najlepiej, żeby było jeszcze wino, jak wino, to jeszcze ciasto i kanapki. Wojtek wymyślił, że do tego musi powstać fundacja – Instytut Reportażu – bo wtedy łatwiej będzie nam przeżyć. Tak powstało Wrzenie Świata, które jest księgarnio-kawiarnią. Obecnie mamy też szkołę, dom kultury, który znajduje się naprzeciwko, wydawnictwo Dowody na Istnienie oraz impresariat dla reporterów.
W Warszawie niewiele jest miejsc, w których można napić się kawy i jednocześnie kupić książkę.
Kiedy powstawaliśmy był Czuły Barbarzyńca i Tarabuk. Do Tarabuka poszliśmy nawet podpytać się o to, jakich rzeczy unikać, ile tytułów książek powinniśmy uzbierać. Myślałem, że wystarczy 700, okazało się, że 3–4 tysiące to absolutne minimum, a najlepiej, kiedy jest ich 8 tysięcy.
We Wrzeniu znajdziemy głównie reportaże?
Jest cała literatura faktu, a więc: reportaże, biografie historyczne, eseje, czyli wszystko, co nie jest zmyślone. Zdarzają się powieści, ale tylko takie, co do których przekonany jest nasz księgarz albo też czytelnicy, którzy dopominają się o jakiś tytuł, tak jak było w przypadku ostatniej powieści Houellebecq’a.
Ogromną popularnością cieszą się obecnie powieści science-fiction. Dlaczego nadal warto sięgać po literaturę faktu?
Kiedy ktoś poleca mi jakąś powieść zmyśloną, to pytam tylko o jedną rzecz: Czy warto było to zmyślać? Czasem nawet opowieść zmyślona od początku do końca daje czytelnikowi coś wyjątkowego. Do Wrzenia ludzie przychodzą jednak w poszukiwaniu literatury faktu, jakiejś wiedzy o świecie, o człowieku, choć oczywiście literatura fikcji także może nas o człowieku wiele nauczyć. Uwielbiam węgierskiego pisarza Sándora Máraia, który zaczął pisać w latach 20. Żył prawie 100 lat, napisał wiele powieści i choć nigdy nie był na psychoterapii, pisał jak doświadczony psychoterapeuta. Wiedział o człowieku naprawdę wiele, choć nie miał wcale doświadczenia z pacjentami. Jednak siła literatury faktu polega na tym, że dzięki niej możemy zajrzeć w życie realnie istniejącego człowieka i pożyć na chwilę jego życiem. Być nim, a myślę, że nie ma nikogo, kto by się choć przez chwilę nie zastanawiał, co by było, gdyby był kimś innym, czy jak zachowałby się w jakiejś sytuacji. Reportaż daję tę właśnie możliwość, żeby żyć przez chwilę czyimś życiem. Prawdziwym.
Dobry reportaż może powstać tylko w dużym mieście, w którym wiele się dzieje, czy w małych miejscowościach reporter może zebrać równie interesujący materiał?
Oczywiście, że w małym mieście również! Moja książka „Niedziela, która zdarzyła się w środę” powstała głównie w małych miasteczkach. Zresztą sam, gdy jako dwudziestokilkulatek zaczynałem pracę w Gazecie Wyborczej, czułem się wysłannikiem małych miasteczek, który ma coś o nich do powiedzenia Polsce. Szedłem do fabryki bombek choinkowych w moim mieście – Złotoryi – i pytałem ludzi, jak rozumieją słowa używane w wiadomościach telewizyjnych. Zapytałem o słowo „elektorat”, które padło dzień wcześniej w dzienniku i tylko 5 osób na 50 znało odpowiedź, reszta myślała, że jest to być może jakaś maszyna elektryczna.
Czy bohaterowie Pana pierwszych reportaży, ich wiedza o otaczającym świecie i nich samych jest inna od samowiedzy Pana współczesnego bohatera?
Wydaliśmy niedawno książkę Ireny Morawskiej „Było piekło, teraz będzie niebo”, podobną jeśli chodzi o bohaterów do mojej „Niedzieli, która zdarzyła się w środę”. O ludziach, którzy kompletnie nie rozumieją mechanizmów rządzących nową Polską. Są jak marionetki, którymi poruszają niewidzialne nitki. Myślę, że dziś świadomość jest troszkę większa, ale lęki te same. Zmienił się czytelnik. Teraz może wszystko sprawdzić, co napisze reporter, bo jest Internet, ludzie podróżują, więc reporterzy muszą się bardziej pilnować, jeśli chodzi o uważność i pilność, bo na forach internetowych od razu ukazują się sprostowania, wymieniane są błędy. Uważam, że to dobrze, ponieważ lepiej się nie mylić, niż się mylić (śmiech). No i przez to, że czytelnicy w wielu miejscach już byli, nie wszystko trzeba im opisywać. Kiedy przygotowywałem antologię reportażu XX wieku, zauważyłem dużo większą szczegółowość w opisywaniu zdarzeń i postaci w reportażach sprzed stu lat.
W jednym z nich bohaterka opisywała swoją drogę na rozprawę sądową, jak była ubrana, jak długo jechała, jak wyglądali pasażerowie tramwaju. Dziś to zupełnie niepotrzebne, ale sto lat temu ludzie nie mieli telewizora, nie wiedzieli jak wygląda warszawski tramwaj, sąd, jak może się ubrać reporterka do sądu.
Przy okazji promocji swoich książek z pewnością często Pan podróżuje, odkrywa wiele nowych miejsc. Jak za granicą wygląda popularność miejsc podobnych do naszego Wrzenia Świata?
Podróżuję dużo, ponieważ moje książki są przekładane na 17 języków, więc większość tych krajów mnie zaprasza. Jest wiele takich miejsc, zwłaszcza w Nowym Jorku, ale to raczej duże księgarnie. Za granicą książki są dużo droższe niż w Polsce, choć my narzekamy, że w Polsce i tak są drogie. Tam książki są jednak dużo ładniej wydawane. Kiedy zakładaliśmy nasze wydawnictwo Dowody na Istnienie, postanowiliśmy, że nasze książki będą wyglądały inaczej niż pozostałe na polskim rynku, ponieważ nie lubimy okładek przerysowanych, z dużą ilością informacji czy ozdobników.
Ostatnio byłem w Pradze i Paryżu, i zdałem sobie sprawę, że dla mieszkańców tych miast kupowanie książek jest czymś tak naturalnym jak dla nas kupowanie wody albo chleba. U nas książka nadal nie jest artykułem pierwszej potrzeby,
z tego powodu mamy właśnie księgarnio-kawiarnie, bo jak zawsze mawiam: wino i piwo w służbie literatury! Dlatego przed naszymi spotkaniami dla czytelników, organizowanymi w Faktycznym Domu Kultury przy Gałczyńskiego 12 (naprzeciwko Wrzenia Świata – przyp. red.), na kilka minut przed rozpoczęciem spotkania mówię, że to ostatnia okazja, by przynieść jeszcze wino czy kawę. Publiczność często jest zaskoczona, zwłaszcza osoby starsze. Dla mnie jest stanem idealnym: pić białe wino i czytać książkę.
Kiedy literatura faktu zajęła istotne miejsce w Pana życiu?
Jako 12-letni chłopiec czytałem Express Reporterów – małe książeczki wydawane w PRL‑u co miesiąc, zawsze z trzema reportażami. Wtedy bardzo ciekawiło mnie, co dzieje się w Polsce i za granicą. Byłem chłopakiem, który wystawał pod księgarnią i gapił się na wystawę. Kiedyś zobaczyłem tam książkę „Baśnie udokumentowane” autorstwa Krzysztofa Kąkolewskiego. Kupiłem je w ciemno, myśląc, że są to bajki. To nie były bajki, a reportaże. Kąkolewski każdą swoją historię zaczynał jakby była to opowieść tajemnicza, kryminalna. Nawet we wspomnianej już antologii reportażu, na samym początku książki cytuję fragmenty reportaży, które mnie tak zafascynowały. Była tam na przykład opowieść o emerytach, którzy w bloku, w swoim mieszkaniu założyli własny kościół z kurią mieszczącą się w kuchni, albo o kobiecie, która o swoim życiu może rozmawiać tylko na pustkowiu, bo boi się podsłuchu, w związku z czym spotyka się z reporterem na Polach Mokotowskich, aby nikt ich nie słyszał. Kąkolewski był dla mnie wtedy olśnieniem, zaskoczeniem, że istnieje coś takiego jak reportaż. Później przeczytałem książkę Hanny Krall i byłem pod ogromnym wrażeniem, że tak można pisać. Sam swój pierwszy tekst napisałem, kiedy miałem 16 lat, do tygodnika młodzieżowego Na przełaj, w wieku 20 lat zacząłem tam pracować, a kiedy miałem 23 lata, rozpocząłem pracę w Gazecie Wyborczej. Reportaż mnie zawsze fascynował i chętnie podglądałem, jak piszą inni. Polecam wszystkim, którzy piszą, aby czytać teksty innych i je analizować: jak dany tekst się zaczął, jak skończył, jak autor scharakteryzował bohaterów, czy w ogóle to zrobił, czy temat od razu jest ujawniony w całości, czy też nie, czy każdy bohater jest traktowany równolegle, czy może jest jeden bohater główny, a cała reszta tylko mu towarzyszy. Warto też spotkać się w dwie osoby, przeczytać i wspólnie zastanowić się nad tym, na przykład dlaczego dany utwór zakończył się taką pointą, a nie inną. Jestem zwolennikiem szkoły wybitnego czeskiego kompozytora Antoniego Dvorzaka, który bardzo interesował się lokomotywami. Pewnego razu zabrał studentów konserwatorium muzycznego w Nowym Jorku na Grand Central Station, by obejrzeć z nimi lokomotywy. Studenci zachwycali się tym, że mają one tak wiele różnych elementów, ozdób, a on im mówił – Pamiętajcie, to nie są ozdoby, a jeśli nimi są, to każda czemuś służy, bo lokomotywa jest tak zaprojektowana, że każda jej część, widoczna lub nie, ma swoje zadanie, i tak właśnie musicie tworzyć swoje kompozycje muzyczne. A ja uważam, że tak też trzeba pisać – autor powinien wiedzieć, dlaczego chce użyć jakiegoś zdania, i dlaczego coś napisał.
Kto dziś tworzy Wrzenie Świata?
Najważniejszy jest księgarz, bo w końcu to przede wszystkim księgarnia. Rafał Szczechura przyszedł do nas z księgarni uniwersyteckiej Liber. Wie wszystko o książkach, a jak nie wie, to dowiaduje się w sekundę. Umie każdą książkę znaleźć, raz nawet byłem świadkiem, jak jednej klientce sprowadził książkę, której nie było nigdzie, bo wyszła piętnaście lat temu. Dostał ją od redaktorki tej książki, która miała w domu dwa egzemplarze. Oprócz tego Wrzenie jako kawiarnia ma swojego menagera Michała Muskałę i dwie kierowniczki zmian dodatkowych. Muszę się pochwalić, że pracują na etatach. No i grupa baristów, są to studenci.
Nazwa Wrzenie Świata kojarzy się z pracą mistrza reportażu – Ryszarda Kapuścińskiego. Skąd pomysł na nazwanie warszawskiej kawiarni i księgarni właśnie w taki sposób?
W latach 80. Wydawnictwo Czytelnik wydało serię książek Kapuścińskiego pod nazwą „Wrzenie świata”. Poza tym jesteśmy na tyłach ulicy Nowy Świat. Czyli świat wrze na zapleczu Nowego Świata…
For Vers-24, Warsaw